Po dwóch latach znów udało się odwiedzić te mistyczną górę, gdzie królem jest niedźwiedź. Gdy nad Europą wschodnią ukształtował się potężny wyż, codziennie obserwowałem pogodę w którą noc warto jechać. Padło na 15-16 listopad. Akurat kilkoro znajomych też mogło jechać, więc z niecierpliwością czekaliśmy na wieczór… Wybiła północ, czas ruszać. Nie byłem zbyt optymistycznie nastawiony, w powietrzu był jeden wielki syf, w Krakowie smog. Cóż, trzeba spróbować! O 4 nad ruszamy na szczyt. Przed nami 1000 metrów przewyższenia, które pokonujemy w dwie godziny. W połowie drogi nie byłem w najlepszym humorze – zerwał się wiatr, obawiałem się, że z widoków nici. Gdy wyszliśmy w miejsce, gdzie odsłonił się widok na zachód i część Tatr Niżnych, serce szybciej zabiło. Doliny przykryte był grubą pierzyną chmur. Na szczyt niemal wybiegłem, oczom ukazały się Tatry, wyglądające niczym wyspa na morzu. Zapraszam do klikania w zdjęcia.
