Często słyszę, że wesele w remizie nie może się udać. Że to staroświeckie, ciasno, nie profesjonalne etc… A guzik prawda! Ludzie, ludzie i jeszcze raz ludzie tworzą wesele, a nie miejsce. W najpiękniejszym pałacu może być o wiele gorzej niż w wiejskiej remizie:) Tak było właśnie w dniu ślubu Pauliny i Krzyśka – czyli Chilli i Hadesa:) To ich powszechne przezwiska, imiona mało kto pamięta;) A powiem Wam, że to moi bardzo dobrzy znajomi i gdy podczas jednego z moich wernisaży przyszli do mnie z pytaniem o wolny termin baaaardzo się ucieszyłem, bo to pozytywne rockowe wariaty!;) Najpierw dosyć spokojne przygotowania u Hadesa no może po za głowieniem się jak zapiąć spinki, z czego miałem nie mały ubaw;) Na zewnątrz burczały mocne silniki piekielnych maszyn i po chwili odpicowany Wardburg wraz z kawalkadą motorów ruszył w stronę domu Pauliny. Tam wesołe błogosławieństwo, podziękowania rodzicom i potem jakże super ślub z księdzem równie krejzolskim jak para młoda;) Całe towarzystwo ruszyło w stronę remizy, a niemal całą drogę stałem w aucie wystając przez szyberdach fotografując – i ten wiatr we włosach hihi;) „Zwykła” remiza szybko przerodziła się w niezwykły szalono rockowo weselny dom:) Gdy było już całkiem ciemno upatrzyłem zupełnie niepozorne krzaki obok remizy i wziąłem parkę młodą na sesje. Oczywiście cała zgraja harleyowców pobiegła za nami (nie ukrywam, namówiłem ich na wspólne zdjęcie). Z taką ekipą nie można było ustać spokojnie i szybko narodziły się bardzo spontaniczne, mgielno świetliste zdjęcia. Hades i Chilli – dzięki Wam piękne za tak wspaniałe chwile!
