Po raz trzeci ruszyłem na moją ulubioną górę. 3 grudnia bardzo się wypogodziło i wszystko wskazywało na to, że pogoda utrzyma się do dnia następnego. o 20 wieczorem grzecznie już spałem, by obudzić się o 23:30. Byłem tak nakręcony, że nawet przez chwilę nie zastanawiałem się czy może zrezygnować. Nie po to czeka się 2 miesiące, by teraz odpuścić. Akurat 1 października też byłem na Słowacji, ale w Wielkiej Fatrze. Tym razem wybraliśmy jednogłośnie Wielki Chocz. o 3:20 ruszyliśmy szlakiem. Mróz, zero wiatru, nów i gwiazdy. Zapowiadało się zatem dobrze. Im wyżej było więcej śniegu, ale szło się dobrze i szybko. Szlak był wydeptany. O 5:44 byliśmy już na szczycie i tam przywitał nas niemiłosiernie zimny wiatr… Trzeba było chować się albo za kosówkę, albo za skały by zdjęcia były nieporuszone. 30 sekund naświetlania przed świtem to jednak dużo jak na takie porywy wiatru! Ale spektakl mgieł i chmur był ciekawy. Słońce wschodziło nad Niżnymi Tatrami. Widoczność była kosmiczna! 124km do Rudaw Słowackich, a widać je było bez problemu. Tak samo polskie Beskidy jak i Łysą Hore w Beskidzie Śląsko Morawskim. Zapraszam do kilku wybranych zdjęć!
