Tylko dwa razy w życiu zdarzyło mi się, że podczas fotografowania aparat przymarzał mi do policzków (albo na odwrót:). Pierwszy raz miało to miejsce w lutym 2009 roku, kiedy pojechałem na mój pierwszy wschód słońca do Piekar koło Krakowa, a drugi raz właśnie z 30 na 31 grudnia 2014 roku w Pieninach. Ale po kolei – po dwóch dniach z opadami śniegu miało się wypogodzić – tak wskazywały prognozy. Wykresy pokazywały też nadejście kilkunastostopniowego mrozu. Jako, że krajobrazu nie fotografowałem 2 miesiące (Ostatni raz z końcem października nad Wierchomlą), miałem wilczy apetyt na zimowe, górskie zdjęcia. Tym bardziej, że kilka dni temu prognozy były podobne i wybrałem się na Wdżar w Gorcach, jednak pogoda zupełnie się nie sprawdziła… Walczyć trzeba jednak do końca. Była to przecież ostatnia szansa na zimowe kadry w 2014 roku:) Niestety znowu zima jest w stylu angielskim i na odpowiednie warunki trzeba czekać długo.
Mogielica, czy Wysoki Wierch? Nad tymi dwoma szczytami się zastanawiałem i ostatecznie wybrałem ten drugi, z racji bliskości schroniska, gdzie można zagrzać zmarznięty tyłek. o 18:30 wysiadłem z busa na znanym mi parkingu w Jaworkach i podziwiając rozgwieżdżone niebo udałem się w górę. Księżyc ładnie rozświetlał noc, więc czołówka była w sumie zbędna. Godzinę później stawiłem się w schronisku pod Durbaszką, a po 10 minutach przeorganizowania plecaka poszedłem na nocny plener fotograficzny. Gołym okiem Tatry były ledwo widoczne, jednak po dwuminutowym naświetlaniu matrycy mojego 5d mark3, okazywało się, że widać je i to całkiem dobrze, zważywszy na to, że jest jakieś 5 godzin po zachodzie słońca:) Musiała być spora wilgotność w powietrzu, ponieważ cały mój plecak, ubranie, statyw, aparat pokryły się pokaźną warstwą szronu, a policzki przyklejały się do aparatu gdy patrzyłem w wizjer. Gdy wróciłem do pokoju, odmarzałem jakieś 30 minut i szybko zasnąłem.
Obudziłem się, jeszcze przed budzikiem, wyjrzałem przez okno – Co jest? Chmury na całym niebie?? – pomyślałem ze zgrozą. Jednak gdy wyszedłem ze schroniska okazało się, że Altocumulusy nie przykrywają tylko południowo-wschodniej części nieba. Szykował się zatem czerwony spektakl! Następne dwie godziny minęły nawet nie wiem kiedy:) Musiałem się trochę nabiegać po szczycie żeby to całe widowisko uwiecznić na zdjęciach. Powietrze było zupełnie inne niż wieczorem – suche, przejrzyste, mroźne. Mróz nie był już tak dokuczliwy i można było na chwilę ściągnąć kurtkę – do zdjęcia:) Do schroniska wróciłem jednak z jedną myślą – zjeść i wypić coś gorącego. Zrobiłem sobie kawę, dostałem pełny talerz żurku, usiadłem przy kominku i muszę przyznać, że był to najlepszy żurek i najbardziej kapitalna kawa w moim życiu:) Jedząc i pijąc czułem jak wraca do mnie życie i 36,6 🙂 Żegnaj 2014 rok!
