Tydzień po mroźnych Pieninach, pogoda znów była bardzo dynamiczna, nadchodziła zmiana ciśnienia i zapowiadały się czerwone kolory. Faktycznie prognoza na 7 stycznia była obiecująca i wskazywała na sporą ilość chmur piętra średniego o poranku. Urodziny można spędzić różnie. Ja postanowiłem wyczekiwać owych kolorów na moim ulubionym szczycie – Mogielicy:) Rok temu też w swoje urodziny pojechałem do Piekar i przywiozłem udane zdjęcia. Czyżby szykowała się powtórka? 🙂 O 5 rano wyszedłem po szybkim śniadaniu z wsi Chyszówki i udałem się w stronę zielonego szlaku. Księżyc świecił prawie w pełni, więc było jasno. Wiało jednak dosyć mocno, dlatego nawet nie chciałem myśleć co będzie działo się na górze. Jakieś 20 minut przed szczytem odsłonił się widok na wschód i południe. Już wiedziałem co się szykuje:) Chmury spowijały cienką warstwą niemal całe niebo, tylko południowo wschodnia część była czysta. Przyśpieszyłem kroku, by na górze włożyć jeszcze jeden polar i parę rękawiczek. Wiatr potęgował mróz wielokrotnie… Około 7 rozpoczął się spektakl. Widowisko barw, światła i chmur, krajobraz podkreślała doskonała widoczność. Światło odbite z okien schroniska pod Turbaczem było bardzo dobrze widoczne. Mała Fatra była tak samo wyraźna jak Gorce… Stałem w osłupieniu i patrzyłem jak niebo wręcz płonie. Przesuwałem statyw z miejsca na miejsce starając się pokazać to piękno jak najlepiej. A łatwo nie było – wieża widokowa na szczycie jest specyficzna. Trzeba się naprawdę nagimnastykować, żeby sfotografować… niebo. Po prostu niski daszek skutecznie zasłania to co dzieje się powyżej gór… Ostatnie zdjęcie na Tatry jest wykonane tylko 25 minut po wschodzie słońca i widać jak wszystko gaśnie, góry bledną, chmury schowały za sobą wstające słońce. Po chwili zaczął prószyć śnieg… Może i dobrze bo po prostu zamarzałem…. ale było magicznie:)!
